Stare Miasto w Poznaniu

W upalny, lipcowy dzień członkinie Stowarzyszenia Ludzi III Wieku „Świerczewski Krąg“ wybrały się na spacer po poznańskim Starym Mieście.

Zwiedzanie rozpoczęłyśmy od studni Bamberki, znajdującej się po zachodniej stronie Ratusza.

Figurka przedstawia kobietę w  stroju bamberskim, z nosidłami i konwiami używanymi w winiarstwie. Basen studzienki, do którego woda spływała dwoma strumieniami, przeznaczony był na poidło dla koni, lecz korzystała z niego również ludność miasta. Prócz tego były tam też dwa małe poidła dla psów oraz tablica z nazwiskiem fundatora, poznańskiego kupca i winiarza Leopolda Goldenringa.

Studnia ozdobiona figurką Bamberki upamiętnia osadników przybyłych z okolic Bambergu (Frankonii), którzy w latach 1719–1753 zostali sprowadzeni przez władze Poznania, aby zasiedlić opuszczone wsie, które zostały zniszczone podczas wojny północnej i będącej jej skutkiem epidemii cholery. Z ideą tą wystąpił najprawdopodobniej biskup Krzysztof Antoni Szembeck lub jego poprzednik – Michał Bartłomiej Tarło. Oni to, w czasie pobytu w południowej Frankonii, zauważyli, że pomimo wysoko postawionej kultury rolnej wielu tamtejszych chłopów żyje w ubóstwie. Był to wynik zakazu podziału gospodarstw pomiędzy dzieci. Jedynym warunkiem dla osadników było (zgodnie z nakazem króla, Augusta II Mocnego z 1710 dotyczącego wszystkich cudzoziemców osiedlających się w Polsce) wyznanie rzymskokatolickie.

Studnia Bamberki

Następnie udałyśmy się pod pręgierz (nazywany niekiedy mediastinus) – znajdujący się w tym miejscu od 1954 roku.

Jest to ośmioboczna, późnogotycka kolumna, na głowicy której stoi postać kata (świadczy o tym podpis executor justitiae) w stroju rycerza z uniesionym mieczem, który symbolizuje tzw. „prawo miecza”, czyli prawo do ferowania wyroku śmierci.

Pręgierz wiąże się ściśle z przysługującymi niegdyś samorządowi uprawnieniami sądowniczymi. Realizowano je za pomocą tzw. ławy sądowej, wybieranej spośród członków patrycjatu. Na jej czele stał wójt, który miał do pomocy miejskich urzędników i sługi. Był wśród nich także kat. Jego właśnie postać z uniesionym w górę mieczem, symbolizującym prawo karania śmiercią, w jednej ręce i rózgą w drugiej wieńczy poznański „słup hańby”. Podobnie jak gdzie indziej służył on przede wszystkim do wykonywania kar na honorze. Tu wystawiano więc przestępców na widok publiczny, karano chłostą i piętnowano, a niekiedy obcinano członki. Stąd wyprowadzano również skazanych na wypędzenie z miasta. Dla mieszkańców było to także miejsce swoistej rozrywki. Uzbrojeni w zgniłe jaja i owoce mogli samodzielnie wymierzyć karę oskarżonemu.

Następnie udałyśmy się śladem powodzi,  która nawiedziła Poznań w dniach 9-13 lipca 1736 (kulminacja w dniach 9-11 lipca). Była największą powodzią w dziejach miasta. Powódź wystąpiła na skutek ulewnych deszczów padających w początkach lipca. Woda z Warty zalała prawie całe Stare Miasto – możliwość poruszania się po ulicach istniała wyłącznie łodziami i czółnami. Woda naruszyła konstrukcję lub zrujnowała większą część substancji miejskiej i zerwała osiem mostów na Warcie i jej kanałach. Poważnie naruszone zostały obwarowania miejskie. Woda toczyła porwane nurtem młyny, pomosty, fragmenty budynków, drzewa i śmieci. W katedrze woda podeszła na wysokość ambony. Również fara zalana była do poziomu ołtarza. Woda wdarła się do ratusza na wysokość sieni. Jedyne czynne wyjście z miasta prowadziło przez Bramę Wrocłwską (dopuszczono też ruch przez furtkę przy zamku). Za Bramą Wroniecką, na suchym placu, zorganizowano targ w szałasach, gdzie można było handlować produktami żywnościowymi. W mieście rodziły się legendy – np. o tym, że to morze podeszło pod Poznań lub, że rybacy widzieli syreny morskie pławiące się w wodzie. Rzeka zaczęła znacząco opadać po 13 lipca, ale był to początek epidemi i licznych chorób związanych ze skażeniem wód i ziemi. Woda w obrębie miasta nie nadawała się do spożycia, nawet do gotowania. Poschły w większości pozalewane drzewa owocowe, zagładzie uległo też wiele upraw warzywnych.

Klęska poprzedzona była rozruchami na Chwaliszewie, które miały miejsce 1 lipca, kiedy to kanonicy katedralni wraz z ludnością Chwaliszewa (uzbrojeni w broń palną i siekiery), chcieli w nocy zniszczyć umocnienia (gać) nad Wartą. Władze miejskie wysłały w ten rejon garnizon wojskowy, co zakończyło się wymianą ognia – oddano około 90 strzałów (nikt nie zginął, ale wielu Chwaliszewian odniosło rany). Wału nie zburzono, jednak dokonała tego kilka dni później powódź.

Wydarzenie upamiętnia tabliczka z zaznaczonym poziomem wody na elewacji kamienicy przy Starym Rynku 50.

Następnie udałyśmy się ulicą Świętosławską  obejrzeć  rzeźbę poznańskich Koziołków.

W oczekiwaniu na wejście do Rogalowego Muzeum wysłuchałyśmy legendy o poznańskich koziołkach.

Legenda mówi, że kiedy w 1555 roku rozbudowywano poznański ratusz, wykonanie zegara rajcy miejscy zlecili mistrzowi Bartłomiejowi. W dniu prezentacji wokół ratusza zgromadził się tłum mieszczan, zwłaszcza że uroczystość miał zaszczycić swoją obecnością sam wojewoda z małżonką. Z tej okazji urządzono ucztę, na której głównym daniem miał być udziec sarni. Niestety, podczas pieczenia udziec zsunął się z rożna w ogień. Zdesperowany mistrz kucharski Mikołaj posłał swego pomocnika Pietrka do rzeźni po nowe mięso na pieczeń. Po bezskutecznych poszukiwaniach chłopiec dotarł za mury miasta, gdzie na łąkach nad Wartą zauważył pasące się dwa malutkie, białe koziołki. Nie namyślając się długo, gdyż czas naglił, pognał je do ratusza. Jednak w kuchni, gdy tylko uwolniono je z postronka, sprytne koziołeczki wyrwały się kucharzom i pobiegły schodami wprost na ratuszową wieżę, a tam wyskoczyły na gzyms nad zegarem. Gdy pod ratuszem zjawił się wojewoda, oczom zebranych ukazał się niecodzienny widok. Oto na wieży zegarowej bodły się wesoło dwa małe, białe koziołki. Cała ta historia tak rozbawiła wojewodę, iż darował kuchcikowi kradzież, jednak mistrzowi Bartłomiejowi, na pamiątkę tego zdarzenia, polecił wzbogacić mechanizm zegara trykającymi się koziołkami. A co stało się z prawdziwymi koziołkami z poznańskiego ratusza? Na szczęście nie trafiły na stół rajców miejskich i wojewody. Ściągnięto je z wieży i zwrócono dawnej właścicielce – ubogiej wdowie.

Prawda jest taka, że w roku 1550 rajcy podpisali umowę z Janem Baptystą Quadro na gruntowną przebudowę ratusza. Podczas prac zamówiono u mistrza ślusarskiego Bartłomieja Wolfa nowy zegar posiadający trzy pełne tarcze i jedną półtarczę oraz „urządzenie błazeńskie, mianowicie koziołki”. Zegar zainstalowano na wieży ratuszowej w roku 1551.

Wizyta w Rogalowym Muzeum dostarczyła nam wiedzy z zakresu wypieku tradycyjnych rogali świętomarcińskich oraz pełnych humoru i dowcipu anegdot  mówionych poznańską gwarą. Wizyta zakończyła się poczęstunkiem świeżo upieczonych rogali.

Ostatnim punktem spaceru po poznańskim Starym Mieście było zwiedzanie Fary. Zwiedziłyśmy  wnętrze kościoła farnego, zabytkową zakrystię, kapitularz oraz podziemia.

Poprzedniczką naszej imponującej Fary Poznańskiej była kolegiata św. Marii Magdaleny, która stała na obecnym placu Kolegiackim i otoczona była cmentarzem.

Przy kościele do 1473 r. zbudowano bardzo wysoką, około 90 m. wieżę gotycką.

Świątynia ta posiadała niezwykle bogate wyposażenie wnętrza: 52 ołtarze (tyle ile jest niedziel w roku) fundowane przez mieszczan, liczne obrazy, rzeźby, skarbiec i krypty. 

Niestety kolegiata nie przetrwała pożarów, najazdów wojsk szwedzkich i licznych burz.
W roku 1799 mury zniszczonej kolegiaty rozebrano, fundamenty zrównano z ziemią, a powstały plac przeznaczono na targowisko miejskie.

Fara w takim kształcie jakim znamy ją dzisiaj budowana była w latach 1651-1701. Zawdzięczamy to m.in. Jezuitom, którzy sprowadzeni do Poznania w roku 1570 przez biskupa Adama Konarskiego otrzymali kościół pw. św. Stanisława Biskupa. Wkrótce okazał się on jednak zbyt mały na potrzeby zakonu, wymagał też częstych napraw, dlatego w 1651 roku rozpoczęto budowę nowego kościoła, pod tym samym wezwaniem, którego plany przysłano z Rzymu.

Fara Poznańska to najwspanialsza świątynia w Poznaniu oraz jedna z najpiękniejszych w Polsce. Kolegiata Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i św. Marii Magdaleny, bo taka jest jej pełna nazwa, kryje w sobie piękno, którego odkrywanie było dla każdej z nas niezapomnianą przygodą pełną emocji i niespodzianek.

Na koniec zwiedzania przewodnik zaprowadził nas do podziemi kościoła. Niesamowite miejsce ukrytych skarbów, miejsce pochówku mieszkańców Poznania oraz ofiar dżumy. Z jej podziemiami wiążą się niesamowite historie. Podziemia są równie stare, jak sama katedra – pochodzą z XVII wieku. Legenda głosi, że jeszcze na początku XX wieku pod bazyliką znajdowały się dwa tunele. Jeden miał prowadzić do poznańskiego ratusza, drugi do kościoła Bernardynów.

Chowano tu zakonników i dobroczyńców kolegiaty, w czasie okupacji mieścił się schron dla żołnierzy niemieckich, a w okresie PRL-u przechowywano beczki z winem.

Sfinansowano ze środków budżetowych Miasta Poznania #poznanwspiera

Opublikowano w Aktualności.